↵
Historia Ośrodka Jazdy Konnej "PEGAZ" rozpoczyna się w maju 1981 roku.
O tym, jakie wyglądały początki klubu opowiada przedstawiony poniżej artykuł z 1982 roku pt. "Na koń" autorstwa Adama Rymonta.
NA KOŃ!
Przedstawiamy bohaterów Bajadera, jedynaczka w tym gronie, zwana raczej swojsko Baśką, maści szpakowatej, rasy małopolskiej. Podobny do niej barwą Szpak, angloarab. Angloarabem jest również najmłodszy, bo dopiero trzyletni, zawsze rozbrykany, niesforny gniady Świt. Kwartet uzupełnia kasztan Star.
Całą doborową czwórkę spotkać można w stajni lub na ujeżdżalni jedynego w Krakowie prywatnego Ośrodka Jazdy Konnej w Zesławicach. Jego właścicielem, dyrektorem i trenerem w jednej osobie jest pan Bogdan German, który poza tym od wielu lat działa w Krakowskim Klubie Jazdy Konnej, od dwóch sekretarzuje w Okręgowym Związku.
Uczeń i jego mistrz
Końskiego bakcyla połknął German już dawno. Może się nawet z nim urodził. Ojciec Bogdana, marynarz, pragnął by i syn poświęcił się pracy na morzu. Inna mu pasja była jednak pisana. Po przyjeździe pod Wawel z rodzinnego Poznania przeczytał ogłoszenie o naborze chętnych do KKJK. Natychmiast pojechał na Wolę Justowską. Wskazano mu wierzchowca imieniem Edyp.
- To całkiem proste – oświadczył instruktor – wsiądziesz na konia, dasz lekko piętami po bokach, przyciśniesz łydkami i sam pójdzie…
Wsiadł, przycisnął, po czym godzinę przestał na środku placu. Edyp nawet ogonem nie raczył machnąć! Następną próbę nowy adept hippiki odbył w siodle leciwej klaczy Ordy. W pewnym momencie kobyła niespodziewanie ruszyła z kopyta.
- No, jeżeli na Ordzie potrafisz zagalopować, to będą z Ciebie ludzie – zawyrokował obserwujący to wydarzenie legendarny już dziś jeździec mjr Adam Królikiewicz.
Był to rok 1957. German trafił do grupy sportowej, stał się uczniem Wielkiego Majora. Olśniewających sukcesów, podobnie jak i inni wychowankowie klubu nie odniósł. By zwyciężać potrzebne są tradycje, zaplecze szkoleniowe, wreszcie doskonałe wierzchowce.
Konie w Nowej Hucie
Ziszczeniem marzeń B. Germana – pracować na co dzień z końmi, przebywać wśród nich od świtu do nocy – stał się nowohucki ośrodek. Na pomysł jego utworzenia German wpadł, widząc, że wiele spośród pukających do bram KKJK osób mieszka właśnie w Nowej Hucie. Zapał tych amatorów jeździectwa stygł jednak już po kilku uciążliwych podróżach na drugi kraj miasta. Skora zatem nie góra do Mahometa, to Mahomet do góry… German kupił wierzchowce, wszystkie rodowodowe, a jakże, z papierami, wydzierżawił stajnię, dostał od państwa zielony plac nad Dłubnią. I tak się zaczęło.
Kurs w ośrodku w Zesławicach trwa około 2 miesięcy. Zależy to od uzdolnień kandydata, instruktor każdego nowicjusza traktuje indywidualnie. Cóż, nie w każdym bije kawalerskie serce. Nauka odbywa się według wszelkich reguł sztuki, od hippicznego abecadła aż do prób samodzielnych skoków przez przeszkody. Godzina jazdy na ujeżdżalni kosztuje 200 zł, a w terenie 300 zł. Nie jest to drogo we porównaniu z cenami dyktowanymi przez kluby.
Owies pilnie poszukiwany
Koń zwierzę sympatyczne, ale ma jedna wadę – musi jeść. Wieść gminna co prawda głosi, że ktoś próbował kiedyś wykorzenić u swojego czworonoga to kosztowne przyzwyczajenie. Sukces był już nawet blisko, szkapa tydzień pracowała za "dziękuję", ale nagle zdechła i to przerwało dalsze eksperymenty. German takich doświadczeń nie próbuje. Głównymi składnikami pożywienia są owies (ok. 6 kg dziennie) i siano (8-10 kg). Przysłowiowy suchy chleb jest tylko przysmakiem – deserem. Paszy brakuje. W dysponującym przydziałami karmy Wydziale Rolnictwa Urzędu Miasta bezradnie rozkładają ręce. A na wolnym rynku kwintal owsa kosztuje 5000 zł. Gdyby chcieć się tu zaopatrywać, to cena godziny kłusowania na nowohuckiej ujeżdżalni sięgnęłaby 1000 zł. Na taki luksus niewielu byłoby stać, a wtedy – witaj bankructwo!
Brakuje sprzętu. Produkują go w kraju dwie spółdzielnie. Za siodło płaci się 25 tys. i mimo to czeka się 1-2 lata od złożenia zamówienia. Na szczęście szef ośrodka w Zesławicach sam para się rymarstwem. Potrafi też umiejętnie podkuć konia, byleby dostał podkowy. A kucie wierzchowca to nie lada sztuka. Wymaga zgoła artystycznych zdolności – trzeba precyzyjnie wymodelować kopyto. Mało kto chce się też zajmować leczeniem koni. Wiadomo, zwierzę duże, może kopnąć, z której strony podejść? Weterynarze wolą psy, koty, krowy.
Wspomnienia, wspomnienia…
To podstawowe kłopoty. Jest jeszcze problem martwego sezonu – zimą jeździ niewielu. Konie niekiedy chorują, a stojąc nie zarabiają na swoje utrzymanie. Taki los spotkał np. Baśkę, która chorowała kilka miesięcy.
- Najrozsądniej byłoby oddać ją do rzeźni – mówi właściciel – ale gdy się ma kobyłę w stajni, to człowiek się przywiązuje i postępuje nierozsądnie. German wspomina o swoim i swoich rumaków udziale w filmach. Ile ich było – nie pamięta. Ostatnio "Zamach stanu", poprzednio "Pasja", "Noce i dnie", "Zielona ziemia". Tak, niejednej barwy mundur się na grzbiecie nosiło…
German, jak każdy fanatyk potrafi godzinami zajmująco opowiadać o swojej pasji. Ciepło wspomina mistrza Królikiewicza i jego dwa słynne konie: Jaśka i Pikadora, na których w porywającym stylu wygrywał największe konkursy. Mówi o dyrektorze stadniny w Mosznej Władysławie Byszewskim i jego ulubieńcach – nierozłącznych przyjaciołach: starym rumaku Bessonie i małym kucyku. Czworonogom tym pozwalano na wszystko. Mogły nawet wylegiwać się na wypielęgnowanych klombach i skubać spokojnie bratki. Dyscyplina w stosunku do ludzi była dużo większa.
Ze słynnych par courów wraca myślą na własne podwórko. Opowiada o ubiegłorocznym sezonie i jego godnym zakończeniu – tradycyjnej w dniu św. Huberta, patrona jeźdźców i myśliwych "pogoni za lisem". Lisia kita była nawet prawdziwa, choć nieco wyleniała.
Pierwsze zawody
W maju 1982 roku na Zesławickiej ujeżdżalni odbyły się pierwsze mistrzostwa ośrodka. Zawodników ubranych w piękne jeździeckie stroje czekało trudne zadanie. Należało skoczyć przez przeszkodę jadąc na oklep, przewieźć kłusem naczynie z wodą tak, aby najmniej zeń uronić, wreszcie przekłuć lancą umieszczone na słupkach baloniki. Konie okazały się istotami z charakterem i nie zawsze były posłuszne ludzkim nakazom. Szczególnie nie przejawiały chęci do skoku. I słusznie. Na zdrowy koński rozum: po co skakać, skoro można przeszkodę po prostu ominąć?!.
Uciechy i emocji było co niemiara (niektórzy zawodnicy zetknęli się bliżej z matka ziemią wpisując się tym samym na niechlubną "duplistę"). Były też piękne puchary, nagrody książkowe, honorowe wstęgi. Wzorowo zorganizowana imprezę zakończył wspaniały pokazowy galop przy dźwiękach lekkiej kawalerii. Z kronikarskiego obowiązku odnotowujemy, choć nie było to z zabawie najważniejsze, nazwiska triumfatorów. Zwyciężył Paweł Hajduk na koniu Szpak przed amazonką Dorotą Wołczyk na Starze i drugą przedstawicielka płci pięknej – Beatą Morawską. W czołówce zmieścił się także najmłodszy na hippodromie 12-letni Wojtek Wierzbicki.
Konie w Nowej Hucie są ciekawostką w stechnicyzowanym świecie. Coś w tym jednak tkwi głębszego.
- Moim ulubieńcem jest Szpak – mówi Bogdan German – nawet jeśli splajtuję, to on u mnie zostanie.
Od tego czasu wiele wody upłynęło w Dłubni, znajdującej się nieopodal stajni. OJK "PEGAZ" nie splajtował. Odbyło się natomiast wiele organizowanych co roku, mniej więcej w rocznicę powstania Mistrzostw OJK "PEGAZ", zawodów (od II Mistrzostw w bardziej "profesjonalnej" wersji niż I; w 2007 roku rozegrane zostały już XXVI), biegów myśliwskich, skikjoeringów oraz innych imprez rekreacyjnych i sportowych. Wiele osób zaraziło się "końskim bakcylem" i zdobyło mniej lub bardziej zaawansowane umiejętności jeździeckie. Wiele kursów, jazd, terenów… I oby tak dalej…